Zapraszamy do odwiedzania naszego nowego bloga. W poprzednich postach zebraliśmy teksty o kinie publikowane (lub nie) od kwietnia 2013 roku. Będzie ich coraz więcej.
Nasz najnowszy tekst dotyczący Senady Danisa Tanovicia ukazał się 15 grudnia w Dzienniku Opinii Krytyki Politycznej - można go przeczytać tutaj, albo poniżej:
Intuicja podpowiada, że w kraju, w którym „lepiej było podczas wojny” (jak mawia Nazif, główny bohater filmu Senada),
kino zaangażowane powinno rozkwitać. Tymczasem współcześni bośniaccy
twórcy komentują problemy powojennej Bośni i Hercegowiny raczej z
perspektywy „loży szyderców” uwięzionych w pułapce krytyki totalnej.
Nagrodzona tegorocznym Srebrnym Niedźwiedziem Senada (2013) Danisa Tanovicia, to nie tylko spektakularny powrót reżysera Ziemi niczyjej
(2001), ale przede wszystkim jeden z nielicznych przykładów uczciwej
filmowej krytyki społecznej z najbardziej podzielonego kraju na
Bałkanach.
Tanović pokazuje codzienność skrajnie biednej romskiej rodziny z
bośniackiej prowincji. Nazif zarabia na życie, zbierając złom, a jego
żona Senada pierze, gotuje i opiekuje się dwiema małymi córkami. Życie
Mujiciów komplikuje się jeszcze bardziej, gdy dowiadują się, że trzecia
ciąża Senady jest zagrożona. Niestety, z powodu braku ubezpieczenia
zdrowotnego, nie mogą podjąć leczenia ratującego życie bohaterki.
Senada nie jest wyłącznie filmem o wykluczonych Romach.
Tanović nie szuka bohaterów wśród bośniackich Muzułmanów, Serbów ani
Chorwatów właśnie dlatego, że chce mówić o całym społeczeństwie Bośni i
Hercegowiny. Wybierając Romów, świadomie odżegnuje się od każdego z
języków narodowych, wciąż żywo reprodukujących etniczne podziały z
czasów konfliktu zbrojnego. To społeczeństwo, powiada reżyser, nie ma
pracy, pieniędzy, bezpieczeństwa socjalnego ani nawet mglistej nadziei,
że jutro będzie lepiej. Życie tych ludzi wypełnione jest codzienną walką
o tymczasowe przetrwanie.
Czarne inspiracje
Tanoviciowski mały realizm od początku wyraźnie nawiązuje do tzw.
czarnej fali, nurtu jugosłowiańskiego kina krytycznego święcącego
triumfy w latach 60. „Czarni twórcy” na czele z Aleksandrem Petroviciem,
Živojinem Pavloviciem i Dušanem Makavejevem byli nieznośną skazą na
barwnej tkaninie oficjalnego nurtu kina jugosłowiańskiego, niezmiennie
reprodukującego mit heroicznej partyzantki na zmianę z lekkimi
obyczajowymi komediami w belgradzko-zagrzebskiej scenerii. Odsłaniali
najbrudniejsze zakątki kraju „braterstwa i jedności” – zdegradowane
przedmieścia miast, zacofaną prowincję, marginalizowane mniejszości
etniczne itd.
Oryginalny tytuł filmu (Epizod z życia zbieracza złomu) to
bezpośrednie, choć nieoczywiste na poziomie anglo- i polskojęzycznych
tłumaczeń, nawiązanie do jednego z najważniejszych dzieł nurtu, Zbieraczy piór (1967) Aleksandra Petrovicia (polski tytuł: Spotkałem nawet szczęśliwych Cyganów).
Formalne eksperymenty czarnej fali okazały się dla Tanovicia równie
pociągające, co jej strona ideowa. Wkroczył więc śmiało z kamerą w życie
rodziny Mujiciów, bez zbędnej estetyzacji rejestrując każdy szczegół z
ich surowego otoczenia. Celowo przeciągane sceny, w których milczący
Nazif wytrwale rąbie drewno czy wspina się po nasypie wysypiska, a
Senada zagniata ciasto na burek, zbudowały wrażenie mozołu codzienności.
Reżyser wyeksponował brzydkie, zmęczone, bezzębne twarze, natychmiast
przywodzące na myśl pooranych zmarszczkami i tonących w oparach
papierosowego dymu Romów Petrovicia. Wreszcie, zaadaptował do
współczesności „czarnofalową” estetykę rozpadających się rachitycznych
domów, zapomnianych romskich wiosek ze stadami świń taplających się we
wszechobecnym błocie. Prowincja Nazifa i jego rodziny jest przytłoczona
szkieletami zepsutych, ściągniętych z zachodu aut i wszelkiego rodzaju
postindustrialnym, blaszanym złomem.
Jak przystało na godnego dziedzica czarnej fali, film Tanovicia
niemal pozbawiony jest napięcia dramatycznego, a szczątkowa fabuła zdaje
się zmierzać donikąd. Otacza nas za to nieustający hałas – zgrzytają
blachy złomowanych aut, córki Nazifa i Senady bez przerwy krzyczą,
ciągle buczy telewizor. Tanović chce drażnić formą, chce być monotonny,
uciążliwy i irytujący. Stwarza rzeczywistość, w której trudno wytrzymać.
Bośniacki underclass
Chociaż Petroviciowscy zbieracze piór lekko nie mieli, żelazny złom
wydaje się znacznie cięższy. Na szczęście Tanoviciowi udało się uniknąć
pułapki stereotypów – nie zmusza do uronienia łzy nad losem „godnych
politowania biedaków” ani nie egzotyzuje biedy. Historia Mujiciów to
przede wszystkim poważne oskarżenie segregacyjnego systemu socjalnego
Bośni i Hercegowiny, który jest dla reżysera najlepszym wskaźnikiem
tragicznego stanu państwa. Lekarze państwowej służby zdrowia po kolei
zamykają drzwi swoich gabinetów, odmawiając pomocy Senadzie, której
życie jest zagrożone. W podobnej sytuacji, na marginesie życia
społecznego, znajduje się znaczna część społeczeństwa Bośni i
Hercegowiny – szerokie obszary wykluczenia przekraczają twarde granice
przynależności etnonarodowej.
Tanović nie oszczędza też inicjatyw społeczeństwa obywatelskiego
(wciąż raczkującego w Bośni i Hercegowinie), zarzucając im fasadowość.
Działacze Stowarzyszenia Kobiet Romskich również zadziwiająco szybko
rezygnują z walki o wsparcie dla upokorzonej Senady, ograniczając się do
poklepania Nazifa po plecach i złożenia zapewnienia o „pozostaniu w
kontakcie”.
Rodzina Mujiciów zawdzięcza doraźne ocalenie lokalnym więziom
społecznym i relacjom rodzinnym, które u Tanovicia tworzą jedyną sieć
bezpieczeństwa dla wykluczonych. Jednocześnie reżyser nie ma złudzeń i
dostrzega konieczność głębokich zmian systemowych. Społeczeństwo nie
poradzi sobie samo – Mujiciowie do samego końca nie przestają dryfować w
kierunku przepaści.
Kino rozpadu
Rozpadające się domy, cięte na małe kawałeczki auta czy opowieści o
rozczłonkowanych ciałach wojennych ofiar wywołują wrażenie, że
powracający w filmie motyw rozpadu jest kluczem do zrozumienia
dzisiejszej Bośni. Osiemnaście lat po Dayton Bośnia rozpada się od
środka, powiada Tanović. Najwyższa pora wznieść się ponad retorykę
wzajemnie wykluczających etnonacjonalizmów i dostrzec pozostawione samo
sobie społeczeństwo.
Senada przemknęła w Polsce właściwie niezauważona, znikając z
ekranów kin zaledwie po paru dniach od swojej późnolistopadowej
premiery. Szkoda. Polskie kino zaangażowane mogłoby się od Tanovicia
sporo nauczyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz