Poniżej, dotąd niepublikowany, tekst o Twierdzy brzeskiej (2010) Aleksandra Kotta - jednym z ważniejszych obrazów najnowszego rosyjskiego kina narodowego:
Rosyjskie kino narodowe ma
się dobrze. Strumień federacyjnych rubli płynie przede wszystkim w kierunku
epickich opowieści o Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej. Władimir Putin ochoczo eksploatuje
ten mit założycielski Związku Radzieckiego. Każdego niemal roku, na wielkim
ekranie, kolejny bastion radzieckiego oporu przed faszystowską agresją staje w
płomieniach, a rzesze bohaterów umierają męczeńską śmiercią, kładąc podwaliny
pod wielką Pabiedę. Twierdza brzeska (2010) w reżyserii
Aleksandra Kotta, wyprodukowana z okazji 65 rocznicy zwycięstwa nad faszyzmem, to
opowieść o początku tej Ojczyźnianej epopei.
Święta wojna
Ponad dwugodzinny
obraz jest retrospekcją Saszy Akimowa, który, jako dziecko, był świadkiem i aktywnym
uczestnikiem obrony tytułowej twierdzy – pierwszego celu operacji „Barbarossa”.
Fresk o bohaterskiej obronie fortu można czytać jako ekfrazę najważniejszej
radzieckiej pieśni wojennej pt. Święta
wojna – kondensuje bowiem, podobnie jak ona, kluczowe elementy Ojczyźnianej
mitologii.
W scenach
otwierających reżyser wyznacza ostrą granicę między Dobrem a Złem, której nie narusza
już do końca filmu. Sielankowa rzeczywistość tętniącej życiem społeczności
przygranicznej twierdzy, w której stacjonuje garstka radzieckich oficerów
politycznych wraz z rodzinami, zostaje brutalnie zmiażdżona przez zdradziecką agresję
dzikiej hordy barbarzyńskich faszystów. Ciąg dalszy to już tylko pean na cześć
obrońców Ojczyzny.
Twierdza-bohater
Spersonifikowana
twierdza-bohater jest właściwym protagonistą filmu i metaforą całego ZSRR. Losy
poszczególnych żołnierzy z trzech posterunków obronnych splatają się w jeden
zbiorowy los – gieroja idącego na
śmiertelny bój. Widzimy więc solidarną walkę zdeterminowanego radzieckiego
monolitu z przeklętą bestią, zwierzęciem, którego języka za nic nie można
zrozumieć. Nie ma tu miejsca na chwilową nawet wątpliwość. Każdy z zaciętych
chłopców, choćby z saperką w ręce, ruszy do straceńczego ataku na nazistowskie
Zło – napędzany szlachetnym gniewem i pewnością pośmiertnego odznaczenia.
Jednocześnie, osaczony
pułk Armii Czerwonej to wyjątkowo sympatyczny, egalitarny kolektyw. Podczas
natarcia ramię w ramię giną przedstawiciele kultur i wyznań rozsianych po całym
ZSRR. W zbiorowej mogile, obok Rosjanina, spocznie więc także Gruzin, Żyd, czy
Buriat-buddysta – wielokulturowa równość jest wszak znakiem przyjaźni bratnich
narodów. Na marginesie film jednoznacznie rozgrzesza armię Stalina za
nieudzielenie pomocy obrońcom – przysłany z frontu spadochroniarz alarmuje nieszczęśników,
że wsparcie nie może nadejść ze względu na ekstremalnie trudną sytuację bojową.
Kluczową
postacią dramatu jest Sasza Akimow, narrator wychowany w twierdzy. Najwyżej dwunastoletni
kadet sekcji muzycznej wykuwa bohaterską świadomość w boju, wbrew słyszanym
zewsząd rozkazom ratowania własnego życia. Akimow ma być prototypem nowego
człowieka radzieckiego, który, uformowany w ogniu bezkompromisowej walki o wielką
ideę, pozostanie jej wierny do samego końca. To dlatego mały Sasza nie tylko
wydostanie się z twierdzy, ale też uratuje z niej czerwony sztandar, stając się
strażnikiem świętego symbolu i pamięci o heroicznym boju. W scenie zamykającej
film, sędziwy już Aleksander opowie swoją historię wnukowi, podkreślając ciągłość
między mitem założycielskim Związku Radzieckiego i współczesnej Rosji.
Idź i pamiętaj
Kott
podołał zadaniu i okazał się rzetelnym mito(od)twórcą, dodatkowo wzmacniając
narodową mitologię przy pomocy polemiki z główną myślą filmu Idź i patrz (1985) Elema Klimowa. Podczas gdy Klimow, przez pryzmat tragedii
niewinnego dziecka oszołomionego i ogłuszonego wojennym hukiem, pokazuje
bezsens wojny, Kott w tym samym dziecku widzi nosiciela najgłębszych sensów
wspólnej walki. Kino narodowe nie akceptuje myśli krytycznej. Tym ciekawiej
zapowiada się Stalingrad Fiodora
Bondarczuka, planowany na jesień 2013 roku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz